Diagnoza

Prezydent Komorowski przemawiał w Radzie Najwyższej, jako drugi prezydent RP, po Kwaśniewskim. Tegoż samego dnia odbyło się nieszczęsne głosowanie.

W tym fakcie mieści się tak nieznośny zgrzyt w stosunkach między naszymi narodami, że pozwolę sobie na dosadne porównanie. To jakby przyjąć prezydenta Izraela i uczcić tego samego dnia pamięć Wehrmachtu.

Niedawno Rada Federacji Rosyjskiej wezwała Polskę do wspólnego potępienia UPA. Pomyślałem wówczas, że znaleźliśmy się między rosyjskim, propagandowym młotem a kowadłem polityki historycznej Ukrainy. Żadne z rozwiązań nie było dobre. Brak potępienia oznaczał prezent dla rosyjskiej propagandy, to ciąg dalszy opowieści o tym, że „Polska sprzyja ukraińskim faszystom”. Potępienie to… prezent dla rosyjskiej propagandy, to ciąg dalszy opowieści o tym, że Donbas chcą zająć potomkowie oprawców i nawet zdradziecka Polska potępia UPA. Marszałek Senatu, Bohdan Borusewicz wybrał mniejsze zło, odmówił potępienia UPA ze względu na agresję rosyjską na Ukrainie i okupację Krymu. Stało się to 1 kwietnia, data wskazywałaby na to, że jest to żart, choć ciężko ocenić, czyj chichot można byłoby dosłyszeć: „piarowców”, propagandzistów, służb specjalnych czy może chichot Historii? Teologia mówi, że mniejszego zła nie ma. Ta decyzja zemściła się bardzo szybko, w momencie najmniej spodziewanym przez stronę polską.

Długą drogę przechodziła polska opinia publiczna. Przez kilkadziesiąt lat, nie zapominając o swoich krzywdach, zaczęła powoli przyjmować narrację strony ukraińskiej. Jakoś nad Wisła zaakceptowano okrzyk „Sława Ukrajini”, który rozbrzmiewał na Majdanie. Dziennikarze powracający z Kijowa przekonywali, że Anno Domini 2014 jest to okrzyk protestujących przeciw Janukowyczowi a nie oprawców z Wołynia. Powoli też docierał inny wizerunek UPA, że nie byli to wyłącznie zbrodniarze – po 1944 roku mieli oni na swoim koncie również karty heroiczne w walce z Sowietami. Nie było to łatwe i nie wszystkich przekonało. Zbrodnie UPA na ludności polskiej należą w polskim przeświadczeniu do nierozliczonych. Prawie każdy spotkał w swoim życiu kogoś, kto przybył z Wołynia i Galicji Wschodniej i opowiadał o potwornych zbrodniach na sąsiadach i rodzinie. Ja jako nastolatek, chociaż urodziłem się w Warszawie i nie maiłem rodziny na Kresach, wysłuchałem tak potwornych opowieści z Wołynia od mojej nauczycielki geografii, że powinienem był znienawidzić Ukraińców na całe życie. Pomimo to Polacy w dużej części zaczęli widzieć też w innym świetle swego sąsiada. Był to proces trudny, powolny, w dużym stopniu zaistniał dzięki Pomarańczowej Rewolucji i Majdanowi 2013/2014. Niewielu na Ukrainie uświadamia sobie, jak bolesny był to proces i w jakim stopniu był on oparty na świadomym wyrzeczeniu części pamięci historycznej, części siebie i poczucia sprawiedliwości. Z perspektywy czasu łatwo mówić o misji Giedroycia, ale ona wcale nie musiała być udana. W Polsce zaistniał jakiś niebywały, niemal zupełny consensus w tej sprawie. Analogicznego zjawiska trudno szukać u Węgrów i Rumunów, których też bardzo skrzywdzono w wieku XX, i których święte miejsca też zostały zagrabione przez sąsiednie państwa.

Siedemdziesiąta rocznica rzezi wołyńskiej przyniosła chwilową zmianę nastrojów. Wbrew temu co uważali moi ukraińscy koledzy i czemu dawali wyraz na swoich profilach społecznościowych, nie były to machinacje polityków, a ruch oddolny, w którym w dużym stopniu uczestniczyli potomkowie pomordowanych. Wbrew obiegowej opinii, politycy nie tak chętnie uczestniczyli w marszach rocznicowych, a wielu z nich unikało tego tematu jak ognia. Rok 2013 dla niejednego kończył się pod znakiem fałszywego pojednania. Wielu zabrakło słowa „przepraszam”. Ukraińcy pytali, kto ma to zrobić. Państwo posiadające na czele męża stanu potrafią przezwyciężyć takie trudności. Lech Kaczyński w 2009 roku, wbrew części opinii publicznej i wbrew czeskim Polakom (czyli wbrew pamięci historycznej!), zajęcie Zaolzia w 1938 roku nazwał grzechem. Nie mówił przy tym o winach drugiej strony, o asymilacji Polaków w dwudziestoleciu międzywojennym i podstępnym zajęciu tych ziem przez Czechów po I wojnie światowej. Nie mówił wtedy o dwóch prawdach.

Pod koniec 2013 roku stał się jednak kolejny cud nad Wisłą. Wspominanie o Wołyniu stało się niemal w złym tonie. Poparcie dla Majdaniu było duże. Należałoby jednak sprecyzować: nie wszyscy je podzielali. Niedawno Jarosław Hrycak opublikował w Więzi tekst o nieznajomości nad Dnieprem sylwetki Piłsudskiego. Zdaniem historyka powtarzane są kalki z podręczników sowieckich, a wizerunek samego Komendanta zawiera w sobie cechy samego Piłsudskiego jak i jego oponenta, Dmowskiego. Mówiąc językiem marketingu: dwa w jednym. W dość częstej opinii Polska miała jednego bohatera, zdecydowanie była to postać negatywna, łącząca w sobie wszystkie okropieństwa polskiego nacjonalizmu. Pozornie nie ma w tym niczego złego. Zwykli zjadacze chleba nie muszą być specjalistami od historii, ale czai się za tą niewiedzą pewne niebezpieczeństwo. Nie ma zatem koncepcji Piłsudskiego i nie ma koncepcji Dmowskiego, nie ma owych „dwóch trumien” o których mówił Giedroyć. Wniosek z tego jest katastrofalny: W Polsce jest tylko jedna szkoła polityki zagranicznej, jedna koncepcja geopolityczna, a w Rosji wszyscy Polacy upatrują wroga. Podobno na polsko-ukraińskiej konferencji w Jaremczu, jeden z panelistów ukraińskich miał kilka lat temu powiedzieć, że Polska bez względu na stan naszych relacji z Ukrainą, musi ją i tak popierać. Otóż nie, w Polsce istnieje druga tradycja, która nie tylko nakazywała wejść w sojusz z Rosją, ale przekonać wielką Rosję, że to się jej opłaci. Ta tradycja przetrwała do dziś w różnych wariantach. Obecnie osią podziałów w stosunku do Majdanu wcale nie jest podział na lewicę i prawicę, a ów dawny podział na „dwie trumny”. Nie wszystkie media były Majdanowi przychylne. Obok euforii i zachwytu nad duchem wolności nad Dnieprem, były i takie, które widziały tam wyłącznie, oddających cześć zbrodniarzom, potomków rezunów.

Prezydent Komorowski przemawiał w Radzie Najwyższej, jako drugi prezydent RP, po Kwaśniewskim. Tegoż samego dnia odbyło się nieszczęsne głosowanie. W tym fakcie mieści się tak nieznośny zgrzyt w stosunkach między naszymi narodami, że pozwolę sobie na dosadne porównanie. To jak by przyjąć głowę Izraela i uczcić tego samego dnia pamięć Wehrmachtu. To, że taka ustawa wejdzie w życie pewnego dnia, było do przewidzenia. Na Ukrainie dominuje narracja gloryfikująca OUN i UPA, nie widząca innych ruchów w najnowszej historii Ukraińców. Nie ma w niej miejsca na UNDO, które rzeczywiście starało się dbać o interesy ukraińskie w II RP. Nie ma w niej Petlury, też ofiary sowieckiego zamachu.

Konsekwencją tej wybiórczej narracji jest postawienie OUN i UPA w szereg organizacji walczących o ukraińską państwowość. Można byłoby poprzestać na komentarzu o dwóch prawdach, albo o tym, że tam gdzie Polacy widzą rzeźników i zbrodniarzy, Ukraińcy widzą bohaterów. Fakt, że wydarzyło się to w dzień wizyty Bronisława Komorowskiego, gdy ten mówił o wyciągniętej ręce w stronę Ukrainy w Radzie Najwyższej może mieć swoje konsekwencje. Jak daleko idące, trudno dziś ocenić.

Zwiększy się rozczarowanie Ukrainą a cuda mają to do siebie, że zdarzają się rzadko ale prawie nigdy się nie powtarzają. Rzecznicy rozliczenia i twardego kursu w relacjach z Ukrainą mają mocny argument w ręku. Wspieranie Ukrainy skończyło się upokorzeniem Prezydenta RP i Polaków. Antyukraińscy dziennikarze, komentatorzy, felietoniści i księża zakrzykną chórem: a nie mówiliśmy? Kiedyś nas mordowali, teraz nas upokarzają! Wyznawcy tej drugiej trumny będą przekonywali, że dość już romantycznych mrzonek o przyjaźni, w polityce jej nie ma (właśnie się o tym przekonaliśmy), teraz nastał czas na realpolitik i prawdziwy interes jest w dobrych stosunkach z Rosją i, kto wie, może kiedyś będziemy mieli tani gaz. Rosyjska propaganda już rozgrywa wizytę Komorowskiego w Radzie Najwyższej na własną modłę, ale tym razem doniesienia są rzetelne: polski prezydent okpiony, tak kończy się sojusz z banderowcami. Leszek Miller, wieloletni lider postkomunistów, już wykorzystał decyzję Rady Najwyższej: nazywam się Leszek Miller i uważam, że UPA ponosi odpowiedzialność za ludobójstwo na Polakach. Ukraińcy ścigajcie mnie. Ta wypowiedź prawdopodobnie przysporzy skompromitowanemu b. premierowi u części Wołyniaków sympatii. Dostał znakomitą okazję na poprawę notowań i wykorzystał ją znakomicie. Janusz Korwin-Mikke, kolejny polityk o podejrzanych proweniencjach, powiedział, że po tym, co się wydarzyło, na Ukrainie poparcie dla Komorowskiego musiało spaść do 30%. O rosyjskiej „piątej kolumnie” w Polsce i trollingu nie będę wspominał – powstają już liczne strategie medialne jak to kontynuować w polskich mediach i Internecie.

Nad Wisłą dla wielu pozostała jedynie zimna kalkulacja: Wrogowie naszych wrogów… – doskonale znamy tę sentencję. Dla wielu miłośników Ukrainy to był zimny prysznic. Skoro nie ma już sentymentów między nami, pozostaje geopolityczne wyrachowanie: trzeba ich wspierać ale bez emocji i uzyskiwać za to konkretne korzyści.

I zostali jeszcze ci, którzy zaangażowali się w pomoc i pojednanie, którzy czują się zawiedzeni, którzy oprócz interesu narodowego naprawdę pokochali ten kraj i tych ludzi, bo ta kraina miedzy Karpatami a Kubaniem, miedzy Morzem Czarnym a bagnami Polesia, ma w sobie coś takiego, że Polacy się w niej zakochują. Przypatrują się monitorom swoich komputerów i przecierają z niedowierzaniem oczy… Poprosiłem jednego z nich o komentarz dla Kuriera Galicyjskiego. Napisał: Nie mam już siły. Smutny koniec niedoszłej przyjaźni.

Wojciech Jankowski
Tekst ukazał się w nr 7 (227) za 18–30 kwietnia 2015

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X