„Czarodziejski flet” Mozarta znów we Lwowie

„Czarodziejski flet” Mozarta znów we Lwowie

Być może po raz ostatni lwowiacy oglądali go ponad 200 lat temu. Z całą pewnością nie grano go we Lwowie całe dziesięciolecia. 13 kwietnia 2013 roku powrócił na lwowską scenę – „Czarodziejski flet” / „Die Zauberflöte” / „Чарівна флейта” – premierowy spektakl stał się wydarzeniem muzycznym bieżącego sezonu artystycznego. Lwowski Narodowy Teatr im. Salomei Kruszelnickiej przywrócił singspiel Mozarta w reżyserii Zbigniewa Chrzanowskiego.

Wystawiając dzieło Wolfganga Amadeusza Mozarta operowy repertuar lwowski został wzbogacony o arcydzieło od wielu lat nieobecne na lokalnej scenie. Premiera „Czarodziejskiego fletu” w Operze Lwowskiej miała miejsce 13 kwietnia 2013 roku. Reżyseria spektaklu spoczywa w rękach Zbigniewa Chrzanowskiego – zasłużonego reżysera i aktora, dyrektora Polskiego Teatru we Lwowie, współpracującego z wieloma scenami na Ukrainie i w Polsce.

Wybrałem się do opery 11 maja, tego dnia spektakl wystawiano po raz czwarty. „Czarodziejski flet” na scenie Opery Lwowskiej ma 3 obsady (w zależności od dnia spektaklu). Dnia 11 maja w głównych rolach wystąpili m.in.: Юрій Трицецький (Sarastro), Наталія Дитюк (Królowa Nocy), Роман Трохимук (Tamino), Любов Качала (Pamina), Петро Радейко (Papageno), Світлана Мамчур (Papagena), Юрій Гецко (Monostatos).

 

Carl Friedrich Thiele. Papageno (Fot. bz-berlin.de)Na uwagę zasługują specjalnie przygotowane programy (do nabycia w teatrze) z krótkim omówieniem historii dzieła, ilustracją strony tytułowej polskiego libretta z lwowskiej premiery w 1792 r. oraz ze streszczeniem libretta w 3 wersjach językowych: ukraińskiej, angielskiej i polskiej. To bardzo dobre przedsięwzięcie, wychodzące naprzeciw oczekiwaniom często międzynarodowej publiczności operowej (zwłaszcza w obecnej Operze Lwowskiej).

Koncepcja reżysera i scenografa nawiązywała do wiedeńskiej prapremiery z 1791 r. – podobnie pomyślane były też kostiumy i niektóre dekoracje (Тадей Риндзак і Михайло Риндзак). W ten sposób – jak się wydaje – chciano nawiązać do dawnych tradycji „Czarodziejskiego fletu”. Tak zaakcentowano powrót dzieła Mozarta na scenę lwowską po bardzo długiej przerwie. Uwagę zwraca przy tym duża zachowawczość realizacji scenicznej – statyczna gra śpiewaków wywołuje skojarzenia ze stylem obowiązującym w teatrach operowych  80 i  180 lat temu. Jak wiadomo – w operze najważniejszy jest śpiew. „Czarodziejski flet” nie jest jednak operą, jak błędnie można czasem usłyszeć. „Czarodziejski flet” to singspiel – gatunek o lżejszym charakterze, z partiami mówionymi pomiędzy ariami i ansamblami (scenami zespołowymi). Partie śpiewane wykonywane są na scenie lwowskiej oryginalnie w języku niemieckim zgodnie z librettem Emanuela Schikanedera, zaś partie mówione  zostały specjalnie przetłumaczone na język ukraiński.

W spektaklu (śpiewogrze) śpiewak ma więcej zadań aktorskich, niż w niejednej operze. W.A. Mozart znany był z mieszania różnych gatunków scenicznych. „Czarodziejski flet” łączy zatem cechy singspielu i opery seria – oprócz prostych pieśni zwrotkowych (właściwych dla singspielu) mamy tu też poważne wirtuozowskie arie.  Z trudnym zadaniem łączenia zdolności aktorskich z umiejętnościami wokalnymi najlepiej poradził sobie Petro Radejko (Петро Радейко) – odtwórca roli Papagena. Doskonały pomysłem reżyserskim było obsadzenie go w tej właśnie roli. Na uwagę zasługuje także fakt, że ten młody, 29-letni śpiewak bardzo dobrze i stylowo – zgodnie z idiomem wykonawczym epoki klasycyzmu – poradził sobie ze wszystkimi partiami wokalnymi. Słychać, że panuje on nad swoim głosem i wie jak należy śpiewać utwory Mozarta zgodnie z estetyką panującą w Europie Zachodniej. Bardzo dobra była też odtwórczyni roli Paminy – Lubow Kaczala (Любов Качала). Wykonanie duetów Paminy i Papagena sprawiało prawdziwą przyjemność.

 

Fot. bz-berlin.deDoznania artystyczne byłyby jeszcze większe gdyby nie nazbyt ciężkie i ospałe kierownictwo muzyczne. Niestety singspiel Mozarta w wykonaniu orkiestry Opery Lwowskiej stał się ciężki i momentami nużący. Powodem był dobór samych wolnych temp (poza finałem II aktu). Każdej scenie towarzyszył niemożliwy patos udzielający się z kanału orkiestrowego. Statyczność gry aktorskiej można jeszcze zrozumieć. Statyczność wykonania muzycznego – nie. Kaczala i Radejko z pewnością doskonale poradziliby sobie w szybszych tempach (błagam o szybsze tempo zwłaszcza w „Der Vogelfänger bin ich ja”!). Co do Natalii Dytiuk (Królowa Nocy) mam już wątpliwości, bowiem nawet w wolnym tempie (a w trudnych miejscach jeszcze bardziej przez nią zwalnianym) zupełnie nie poradziła sobie ze swoją partią, zwłaszcza z „Der Hölle Rache” – a przecież jest to hit muzyki klasycznej, znany nawet przez osoby całkowicie niemuzykalne – słychać było zresztą dezaprobatę części widowni.  Jeden, dwa dźwięki można zaśpiewać nieczysto – to  zrozumiałe (w końcu jak ktoś chce mieć nieskazitelne wykonanie, niech sobie posłucha na płycie z Wiednia), ale nie całą frazę. Podobnie było gdy raz dyrygent odważył się poprowadzić orkiestrę w szybszym tempie w II akcie – aria Monostatosa „Alles fühlt der Liebe freuden” – niestety śpiewak wówczas nie nadążał wypuszczając z siebie niemal wszystkie dźwięki obok tych zapisanych w partyturze przez Mozarta.  Inną jeszcze sprawą jest sposób śpiewania muzyki Mozarta  (epoka klasycyzmu) – wielu śpiewaków (ale są na szczęście wspomniane chlubne wyjątki!) tratuje  muzykę Mozarta jakby nie różniła się od stylu  Czajkowskiego, Łysenki czy Moniuszki – stosując właściwe dla estetyki romantyzmu długie frazy, brak selektywności, częste portamento (podjazdy) zamiast skoków o konkretny interwał etc. Przez to wszystko partia Królowej Nocy – zamiast zachwycać lekkością stylu mozartowskiego (i jego zabawą konwencją opery seria) – pozostawiła wrażenie ciężkości i nieudolności. W ten sposób miasto Lwów nie stanie się nigdy „małym Wiedniem”, gdzie zupełnie inaczej pojmuje się idiom wykonawczy muzyki Mozarta (można sprawdzić to choćby w internecie). Zadziwiające jest, że pomimo tego Królowa Nocy dostała od publiczności brawa nie mniejsze niż… genialny Petro Radejko czy świetna Lubow Kaczala. Rozumiem, że gromkość braw zależy od tego, że się w ogóle wystąpiło, ale już nie od tego JAK się wystąpiło…

Inną kwestią było frazowanie orkiestry w całym dziele (skrzypce!) – orkiestra Opery Lwowskiej – podobnie jak wspomniani soliści – stosowała długie frazy, niczym z Piotra Iljicza Czajkowskiego, zamiast krótkich, mozartowskich motywów, które wymagają selektywności gry. Doskonała akustyka gmachu zbudowanego ponad 110 lat temu przez Zygmunta Gorgolewskiego pozwala bowiem dosłyszeć absolutnie wszystko! Nie najmocniejszą była też sekcja instrumentów dętych drewnianych, a przecież u Mozarta – zwłaszcza w „Czarodziejskim flecie” odgrywa ona rolę kluczową, bowiem właśnie brzmienie obojów, klarnetów, fagotów ma konotacje z muzyką masońską, co dla słuchacza XVIII-wiecznego było sprawą oczywistą. Tutaj partia tych instrumentów zamiast być wyeksponowaną, była schowana i można rzec – uśpiona. Pochwalić za to należy wykonawcę partii celesty (w arii Papagena z II aktu – „Ein Mädchen oder Weibchen”) – wykonana była stylowo i z polotem (piękne ozdobniki!). Szkoda tylko, że nie na prawdziwej celeście, tylko na… syntezatorze, a przecież instrument taki przydałby się w składzie orkiestry teatralnej nie tylko w „Czarodziejskim flecie” – ważną partię celesty przewidział sam kompozytor chociażby w wystawianym przez Operę Lwowską balecie Czajkowskiego „Dziadek do orzechów” («Щелкунчик»).

Mocną stroną Opery Lwowskiej jest jej chór – i nie było inaczej także w „Czarodziejskim flecie”. Dobrze brzmiący i przygotowany głosowo dawał przyjemność w odbiorze.   

Pomimo pewnych niedociągnięć należy uznać wystawienie „Czarodziejskiego fletu” na scenie Lwowskiej Opery za ważne wydarzenie artystyczne bieżącego sezonu. Zasługi reżysera i zespołu są tu ogromne. Bez wątpienia przywrócenie po tak wielu latach do repertuaru dzieła scenicznego Mozarta stanowi wydarzenie wielkiej wagi.  Dwaj doskonali soliści budzą nadzieje na przyswojenie we Lwowie idiomu wykonawczego kompozycji wielkiego Wolfganga Amadeusa.  Miejmy nadzieję, że doniosła premiera „Czarodziejskiego fletu” da początek w przywracaniu na deski opery we Lwowie dzieł scenicznych Mozarta. Wolfgang Amadeus stworzył ich ponad 20, zaś niektóre z jego oper były tu grane przez polski zespół operowy jeszcze przed II wojną światową. Miejmy też nadzieję, że aby obcować z dziełami Mozarta nie trzeba będzie jeździć wyłącznie do Warszawy czy Krakowa, zaś dla Lwowskiego Narodowego Teatru im. Salomei Kruszelnickiej nadejdą z Kijowa subwencje na to, by w orkiestrze pojawiły się tak „egzotyczne” zachodnioeuropejskie instrumenty jak celesta i klawesyn.

Michał Piekarski
Tekst ukazał się w nr 10 (182) 31 maja – 13 czerwca 2013

 

Czytaj także:

Mozart w Wiedniu i we Lwowie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X