Cuda Stanisławowa Obraz Matki Boskiej Łaskawej ze Stanisławowa (ze zbiorów autora)

Cuda Stanisławowa

W XVIII wieku Stanisławów znany był daleko poza granicami Pokucia nie tylko z potężnych fortyfikacji, bogatych jarmarków i wspaniałych świątyń.

Takimi „atrakcjami” mogło pochwalić się wiele europejskich miast. Ale miasto to posiadało coś, czego nie można było kupić za żadne pieniądze – własną cudowną ikonę. To właśnie do niej tysiącami ciągnęli pielgrzymi, aby w żarliwej modlitwie odnaleźć w Matce Boskiej obronę i wsparcie. I odnajdywali.

Pierwsze uzdrowienie
Przed trzystu laty mieszkał sobie w Stanisławowie niejaki pan Dominik. Był pisarzem gminy ormiańskiej i wcale nie był człowiekiem biednym. Mógł sobie pozwolić na zamówienie u 70-letniego malarza Daniela kopię obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej – głównej relikwii Rzeczypospolitej.

W owych czasach nie było oświetlenia elektrycznego i ludzie po zapadnięciu zmroku używali świecy bądź łuczywa. Ponieważ nasz pan Dominik był pisarzem i miał wiele pracy, więc musiał pisać także o zmroku. Wzrok pogarszał mu się coraz bardziej i Dominik zrozumiał, że niebawem będzie zupełnie niewidomy i straci pracę. Zrozpaczony zwrócił się o pomoc do Matki Boskiej Częstochowskiej w obrazie, który wisiał na ścianie jego pokoju. I stał się cud! Wzrok powrócił. Był to pierwszy znak, że obraz ma cudowną moc.

Kolejnym cudem były łzy, które pojawiły się na ikonie w 1742 roku. Wówczas pisarz Dominik zrozumiał, że nie jest to zwykła kopia cudownego obrazu i przekazał ją do kościoła ormiańskiego. W celu weryfikacji jego słów, została powołana specjalna komisja z osób świeckich i duchownych. 22 sierpnia członkowie komisji stwierdzili, że obraz rzeczywiście płacze i odtąd data ta uważana jest za początek historii cudów stanisławowskiego obrazu.

Księga cudów
Nie obeschły jeszcze cudowne łzy na obrazie, jak obraz znów dał o sobie znać. Przed ikoną wisiała lampka olejna. Ze względów bezpieczeństwa kościelny przed zamknięciem kościoła lampkę gasił. Ale gdy rano świątynię otwierano – lampka paliła się jak gdyby nikt jej nie gasił.

A potem cuda sypały się jeden po drugim. Żeby je zapisywać, ksiądz Jakub Manugiewicz założył specjalna księgę – „Spis cudów obrazu Błogosławionej Panny Marii w stanisławowskim kościele ormiańskim”. W XIX i XX wiekach spis ten został potwierdzony i uznany za prawdziwy.

Oto niektóre z zapisów:

– 14 października 1742 roku panna Marianna Olszewska, chora na trąd i sparaliżowana, od której odwrócili się lekarze, nie wiedziała o cudownym obrazie. Łowczy bełski Karol Obniński opowiedział jej o tym cudownym obrazie. Usłyszawszy tę opowieść z płaczem i pełna wiary wykrzyknęła: „O Matko Miłosierna, jeżeli naprawdę okazujesz łaskę ludziom, zlituj się nade mną grzeszną i uzdrów mnie, abym i ja mogła sławić twoje miłosierdzie”. Po wypowiedzeniu tych słów, zasnęła, a gdy obudziła się, odczuła znaczną poprawę w nogach i rękach, zaczęła chodzić i postanowiła pieszo udać się pięć mil do Stanisławowa do cudownego obrazu. Po spowiedzi i przyjęciu Sakramentu ogłosiła wszystkim o cudzie.

– 19 grudnia 1748 roku Łazarzowa Amirowiczowa wyznała, iż jej młodszy syn, Grzegorz, podczas jedzenia zakrztusił się kością. Gdy przez 15 minut nie mogła sobie z tym poradzić, pomodliła się i poprosiła: „Cudowna Matko, ratuj!”. Natychmiast kość wypadła z gardła dziecka i syn został uratowany.

Oprócz ratowania zdrowia i życia ikona pomagała również materialnie:

– 3 stycznia 1749 roku Mateusz Czaczkowski, chłop o. Mieżwińskiego, kanonika kolegiaty, powiadomił: „Mnie, biednemu człowiekowi, przepadła jałówka. Po daremnych poszukiwaniach, za radą pana Wyszyńskiego, administratora Krechowieckiego, postanowiłem dać na Mszę św. przed cudownych obrazem MB Stanisławowskiej. Wyszedłszy z kościoła, odnalazłem swoją zgubę za obejściem pana Witkowskiego, chociaż w tym miejscu już szukałem.

Powszechne uznanie
Sława o cudownym obrazie rozeszła się daleko poza granice Pokucia. Zmusiło to gminę ormiańską do wystawienia nowej murowanej świątyni. W dzień odpustowy, 22 sierpnia 1763 roku, odbyła się uroczysta konsekracja nowego kościoła Niepokalanego Poczęcia NMP, której dokonał lwowski arcybiskup ormiański Jakub Stefan Augustynowicz, zaś jesienią, 20 października, do nowej świątyni został uroczyście wniesiony cudowny obraz. I tu znów stał się cud. Pewna kobieta, śpiesząc na uroczystości, chciała sobie skrócić drogę i poszła w bród przez Bystrzycę. Jednak wartki prąd zbił ją z nóg i kobieta zaczęła tonąć. Wówczas, co było tchu, kobieta zawołała: „O Pani, jeżeliś taka Łaskawa i Cudowna w Stanisławowie, to uratuj i mnie od śmierci!”. Woda natychmiast wyrzuciła ją na brzeg.

Niebawem o stanisławowskich cudach dowiedziano się w Rzymie. W 1777 roku papież Pius VI nadał odpust zupełny wiernym kościoła łacińskiego, ormiańskiego i grekokatolickiego w dniu 20 października. Po tej decyzji pielgrzymów wciąż przybywało. Po stu latach ilość pielgrzymów była tak duża, że papież Pius IX przedłużył odpust do 22 października włącznie.

Ikona nadal uzdrawiała wiernych. Istniała wówczas piękna tradycja, że po uzyskaniu łaski obdarowany nią człowiek ofiarował do cudownego obrazu tzw. „wota”. Były to wyroby ze srebra lub złota, przedstawiające części ciała. Gdy komuś powrócił wzrok, ofiarowano małą główkę, gdy nastąpiło uzdrowienie z choroby wewnętrznej – serce, a gdy ktoś odzyskał zdolność chodzenia – nogę, itd. Te wota umieszczano w specjalnych gablotach. W 1936 roku naliczono ich 738, z tym, że wiele wot ze złota zostało skonfiskowanych przez Austriaków pod koniec XVIII wieku.

Podczas „marmoladowego pożaru” w 1868 roku kościół ormiański też płonął, ale ludzie, ryzykując życie, uratowali cudowny obraz. Na pamiątkę tego wydarzenia prawa strona obrazu została lekko nadpalona.

Koronacja
W 1930 roku lwowski arcybiskup ormiański Józef Teodorowicz postanowił ubiegać się w Rzymie o koronację cudownego obrazu. Ikona musiała sprostać trzem wymaganiom. Miał to być:

– obraz stary;
– wsławiony cudami i łaskami;
– czczony przez stulecia w mieście i okolicy.

W przypadku obrazu MB Stanisławowskiej warunki te zostały spełnione, ale obraz wymagał natychmiastowej gruntownej restauracji. W dawnych czasach wota umieszczano bezpośrednio na obrazie. Konserwatorzy naliczyli 289 śladów po gwoździach. Obraz został oczyszczony z rdzy po metalowej sukience i zakopcenia. Kosztów na sukienkę z metali szlachetnych nie było – w Europie szalał kryzys. Wówczas księża zwrócili się do wiernych i ludzie masowo zaczęli znosić złote i srebrne ozdoby, z których lwowscy złotnicy wykonali sukienkę i koronę. Korona była prawdziwym dziełem sztuki – umieszczono na niej herby Polski, Stanisławowa, papieski i lwowskiego arcybiskupa Teodorowicza.

Koronacja cudownego obrazu, 30 maja 1937 r. (ze zbiorów autora)

Po doprowadzeniu obrazu do należytego wyglądu przygotowano prośbę do Watykanu o jego koronację. Dokument podpisali arcybiskup ormiański Józef Teodorowicz, metropolita greckokatolicki Andrzej Szeptycki, prymas Polski August Hlond, arcybiskupi i biskupi Warszawy, Krakowa, Stanisławowa, a nawet tak dalekich miast, jak Paryż czy Wenecja. Pod petycją podpisało się 9 tys. osób świeckich i duchownych. Papież Pius XI z radością udzielił zgody na koronację, która odbyła się 30 maja 1937 roku.

Takich uroczystości Stanisławów nie oglądał od dnia pogrzebu Józefa Potockiego. Miasto udekorowane było flagami i girlandami jedliny, wybudowano łuki triumfalne, zaś wieczorem kościół ormiański podświetlano reflektorami. Na fasadzie kościoła umieszczono powiększoną replikę cudownego obrazu w złoconych szatach. Na uroczystości zjechało ponad 80 tys. ludzi – więcej niż liczył mieszkańców Stanisławów. Uroczystościom towarzyszyły procesja, parada wojskowa, a sama uroczystość koronacji obrazu odbyła się na Dąbrowie (w miejscu obecnego stadionu Ruch). Z tej okazji ogłoszono trzydniowy odpust. Uroczystości były filmowane przez „Kronikę Filmową”.

Ostatni cud
W 1946 roku Polacy i Ormianie ze Stanisławowa zostali zmuszeni do opuszczenia swego miasta. Proboszcz kościoła ormiańskiego ks. Kazimierz Filipiak spakował najcenniejsze rzeczy, w tym cudowny obraz. Nagle przyszedł oficer NKWD i zażądał oddania obrazu, który ma „wartość artystyczną i materialną”. Towarzyszący mu żołnierze już zaczęli wywracać walizy księdza. Wówczas ks. Filipiak zdobył się na podstęp: wskazał oficerowi na kopię obrazu na frontonie kościoła i powiedział, że nie może jej zabrać, nawet gdyby chciał, bo jest przymocowana do ściany. Oficer początkowo nie uwierzył, ale NKWD-ziści sprowadzili jakiegoś „fachowca”, który z drabiny strażackiej miał potwierdzić, że koszulki są złote. Gdy znalazł się na górze, zza chmur wyszło słońce i oświetliło postać Matki Bożej, która zalśniła złotym blaskiem. „Fachowiec” krzyknął, że wszystko w porządku, złoto jest prawdziwe, i czekiści zostawili księdza w spokoju.

Po wielu podróżach i przeprowadzkach ks. Filipiak zatrzymał się wreszcie w zrujnowanym kościele św. Piotra i Pawła w Gdańsku i tam w kaplicy umieścił cudowny obraz ze Stanisławowa. Obraz znajduje się tam do chwili obecnej, jednak cudów na nowym miejscu nie zanotowano.

Powrót
Obecnie w Iwano-Frankowsku są dwie kopie cudownego obrazu. Jedna z nich nadał zdobi fasadę dawnego kościoła ormiańskiego – dziś autokefalicznej prawosławnej cerkwi pw. MB Nieustającej Pomocy.

Druga pojawiła się w naszym mieście w 2010 roku. Jest to dokładna kopia oryginalnej stanisławowskiej MB Łaskawej z Gdańska. Zamówił ją o. Wołodymyr Wintoniw, a namalował iwanofrankowski malarz-restaurator Walerij Twerdochlib. Kopia jest czczona w cerkwi grekokatolickiej pw. św. Jana Chrzciciela przy ul. Mykytynieckiej. Jak twierdzi o. Wintoniw, pomogła już kilku osobom.

Iwan Bondarew
Tekst ukazał się w nr 12 (280) 31 maja – 13 lipca 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X