Budować wspólną przyszłość bez zapominania o dzielącej przeszłości

Mordobicie – tak oceniam to, co się w polsko-ukraińskich stosunkach ostatnio dzieje.

Nie, to nie jakaś sprzeczka, nie nieporozumienie, nie awantura nawet. To było wcześniej. Teraz mamy sprawę z mordobiciem, czyli chaotycznym okładaniem się pięściami bez zważania na to, do jakich urazów może to doprowadzić. Smutne, przykre i zatrważające.

Już prawie dwa lata, dzięki gościnności i cierpliwości przezacnego Kuriera Galicyjskiego, piszę o polsko-ukraińskich problemach. Tych historycznych i tych nie historycznych. Piszę, że niezależnie od różnic i sporów, niezależnie od dochowywania wierności naszym tradycjom, pamięci i wierzeniom, niezależnie od tego, że są one u Polaków i Ukraińców różne, powinniśmy znajdować wspólną mowę, uczyć się szacunku i zrozumienia, umieć znajdować słowa, które będą mówiły o rzeczach trudnych bez zniewag, bez uraz. I wcale nie o politycznej poprawności piszę (a jeśli już, to bardziej krytycznie) i nie do zapominania ran i ofiar wzywam.

Piszę o tym, bo wierzę, że leży to w interesie mojej Polski. Piszę, że trzeba zrozumieć (co wcale nie oznacza zaakceptować) wrażliwość Polaków i Ukraińców. Trzeba nauczyć się spierać bez nienawiści i szukania zemsty. Trzeba stać się zdolnym budować wspólną przyszłość bez zapominania o przeszłości, która dzieli. Piszę, bo wierzę, że jest to możliwe. Piszę o tym, bo ja, Polak i patriota (śmiem to twierdzić), prawicowiec i rzymski katolik (ale nie fanatyk). Mam wielu przyjaciół Ukraińców. Także takich Ukraińców, którzy szanują i cenią Polskę, którzy lubią Polaków, i w czyich domach na ścianach wiszą portrety Szewczenki, Franka i Bandery. Takich, z którymi mamy różne polsko-ukraińskie historie i różne jej oceny. Takich, którzy sami nazywają się nacjonalistami.

Gdy spieram się z nimi, roztrząsając polsko-ukraińskie dzieje, różnimy się tak bardzo, jak tylko różnić się można. I nawet w imię naszej przyjaźni i wzajemnego szacunku wcale nie szukamy kompromisów w tych naszych sporach. Rozumiemy, że są niemożliwe. Tak złożyły się losy naszych narodów, naszych krajów – różnie te same sprawy widzimy i oceniamy. Niestety, tak będzie chyba zawsze. Jednak mimo tego, że często podczas naszych dyskusji padają słowa ciężkie, emocjonalne, nawet mroczne – to nigdy nie są to słowa obraźliwe. Nikt nie stara się nikogo poniżyć, obrazić, zniszczyć. To są dyskusje przyjaciół, którzy bardzo i burzliwie się różnią, ale nigdy nie zapominają, że są przyjaciółmi.

Tak, tak – wiem. Ktoś powie – sielankowy to obraz. Znowu ten twój niepoprawny, naiwny idealizm! Możliwe. Jednak tak właśnie jest! Nie zmyślam na potrzeby tego tekstu! Od 14 lat w Ukrainie mieszkam i takich właśnie mam przyjaciół – i Ukraińców, i Polaków. Oczywiście – żeby było jasne – mam też nieprzyjaciół. Tych ostatnich jednak głęboko do mego świata nie wpuszczam, chociaż pozostaję świadomy ich istnienia i wiem, ile szkody (nie tylko mnie) czynią. Jednak fakt – jestem idealistą i wierzę, że świat bez idealizmu, miłości i dobra byłby straszny i ponury. Byłby okrutny i koniunkturalny. Byłby właśnie taki, jakie jest to dzisiejsze polsko-ukraińskie mordobicie, którego świadkami jesteśmy.

Spytacie – dlaczego więc jest tak źle, skoro jest tak dobrze? Odpowiedź jest prosta i pisałem o tym wiele razy, a ostatnio piszą o tym też inni. Teren, mechanizmy i narzędzia polsko – ukraińskiego mordobicia tkwią w dziedzinie zwanej „polityką historyczną”. To twór, którego absolutnie nie szanuję, chociaż wiem, że istnieć będzie i, niestety, będzie przez polityków używany, najczęściej bez należytej ostrożności i rozwagi, do załatwiania swoich osobistych albo partyjnych spraw. Sława, poklask, wyborcy, leczenie kompleksów, brak empatii, manipulacja – wszystko to można w politykę historyczną „wepchnąć”. Wyraźnie piszę „można” (i, uważam, że obecnie świadkami tego jesteśmy), co dopuszcza też możliwość, że można realizować politykę historyczną inaczej.

Napiszę najpierw o samej polityce historycznej. Otóż uważam, że polityka historyczna to ani polityka, ani historia. Podobnie jak kultura fizyczna to niekoniecznie kultura. Polityka zakłada giętkość i pragmatyczność, możliwość manewru i kompromisu. Przywiązana do historii traci to wszystko, co pozwala polityce służyć krajowi. Z kolei, historia (poważnie traktowana) nie zna kompromisów. Co więcej, historia jako nauka jest poszukiwaniem faktów i zakłada gotowość akceptacji odkryć niezależnie od tego, czy to, co historyk odkrył jest mu miłe czy niemiłe. Powiedzcie mi proszę – gdzie tu miejsce dla polityki? Funkcjonariusz polityki historycznej zazwyczaj doskonale wie, jaki będzie wynik jego „historycznych badań”, zanim jeszcze te badania zacznie. Inaczej jaki byłby z niego polityk historyczny? Ot tak, niestety.

Teraz o polityce. O tej naszej polsko-ukraińskiej, ale nie tylko o niej. Od lat obserwuję, jak zmienia się sposób uprawiania polityki. Teoretycznie polityka – w państwowym wymiarze – powinna być sposobem służenia narodowi i ojczyźnie. Dla polityka uprawianie polityki powinno być sposobnością do samorealizacji poprzez dążenie do czynienia dobra powszechnego (tak, wiem – znowu mój idealizm). Tymczasem dzisiejsza polityka jest od tego bardzo daleka (no, zazwyczaj). Dzisiejsza polityka to walka o stanowiska, władzę, pieniądze i sławę, a najczęściej o wszystko razem i jednocześnie. I tu każda metoda jest dobra, by cel osiągnąć. W tej walce nasi przezacni politycy często czynią Polskę i Ukrainę zakładnikami swych ambicji. I za tę pogoń za popularnością, za mgliste wizje, dumę i zadufanie przyjdzie naszym krajom w przyszłości zapłacić. Dlatego w imię osiągnięcia krótkoterminowych, doraźnych i taktycznych celów można poświęcić cele strategiczne. Któż bowiem wie, co za lat dziesięć będzie? Dlatego dla większości polityków dzisiejszych liczy się tylko dzisiaj i jutro najdalej. O tym, że przyjdzie pojutrze, nikt z nich pamiętać nie chce. Ot i kolejna przyczyna mordobicia – wielu chce poświęcić polsko-ukraińską przyszłość dla doraźnych, osobistych lub partyjnych celów. Mam tu na myśli polityków zarówno polskich, jak i ukraińskich. Piszę i o jednych i o drugich nie dla uzyskania symetrii w napisanym tekście, ale dlatego, że rzeczywiście i jedni, i drudzy mają w tym procederze niemałe „zasługi”. Obserwuję, widzę i wiem… niestety.

Media. Niestety, wielu dziennikarzy, ekspertów, publicystów i aktywistów wszelakich (co prawda, na szczęście, nie wszyscy) poczuli nagle misję! Polega ona na radosnym zagrzewaniu do mordobicia i wciąganiu w to mordobicie coraz to nowych uczestników! Ileż ja w ciągu ostatnich kilku tygodni przeczytałem obelżywych (polskich i ukraińskich) tekstów. Jakież szczęście wielu rozpiera, gdy mogą przyłożyć jednym albo sponiewierać drugich! Nieważne, że te wątpliwej wartości wywiady, artykuły czy komentarze tylko nienawiść karmią, niczego do meritum sporu nie wnosząc. Ważne, że można wylać wiadro pomyj, znieważyć, poniżyć, dać upust agresji. Nieważne, że wiedza autorów (historyczna, ale nie tylko), pozostawia więcej jak wiele do życzenia. Ważne, że mordobicie trwa i się rozrasta, a ilość egzemplarzy, „lajków” czy też wejść na stronę rośnie. I jakim się jest przy tym patriotą! Bo przecież, w ich rozumieniu, miarą patriotyzmu jest nie to, do jakich poświęceń jesteśmy dla Ojczyzny gotowi, ale jak bezkompromisowo i boleśnie gotowi jesteśmy poniżać innych.

A tak konkretnie – to na kilkadziesiąt (może ponad setkę nawet) albo bezsensownych, albo skrajnie tendencyjnych i nieobiektywnych tekstów uczestniczących w „mordobiciu”, trafiłem zaledwie na kilka takich, które warte były przeczytania i uwagi. Reszta – to świadome lub nieświadome tuby propagandowe i pomocnicy politycznych historyków i historycznych polityków, uczestniczących w polsko-ukraińskim mordobiciu. Wbrew pozorom, mimo że nie oni mordobicie zaczęli, to właśnie owe „tuby” skutecznie przenoszą je z wyżyn polityki i polityki historycznej do „mas”. Bo te „masy”, nikogo tu nie obrażając, zasadniczo wcale nie rozumieją, dlaczego to mordobicie się zaczęło i o co w nim chodzi. Zasadniczo są nastawione pokojowo. A tymczasem, sprawa jest prosta. Napisali „naszych biją!”? Tak?! No to jeśli tak, to my wam teraz pokażemy!

Polsko-ukraińska bijatyka często zaczyna się na lokalnym poziomie. Jest jakaś wieś, miasteczko, powiat. Coś tam zniszczą, ukradną, zamażą, czegoś nie oddadzą, coś ogłoszą. Potem dopiero, powoli, szczebelek po szczebelku przenosi się na szczyty. A wtedy mordobicie zaczyna się na ministerialnych, rządowych poziomach. Wówczas włączają się w nie „znamienite pióra”, „eksperci”, „autorytety”. I już nikt nie powie, że to nieznaczący incydent, efekt ambicji, żądzy i kompleksów. Powiedzą, że Polska i Polacy, Ukraina i Ukraińcy. Bezsensowne i małe zdarzenie momentalnie urośnie w relacjach i opowieściach do rangi niemal polityki państwowej. I oto w ten sposób stosunki obu państw stają się zakładnikiem lokalnych, często miałkich ambicji i interesów. Warto o tym pomyśleć, zanim do mordobicia się przyłączy. Warto o tym pomyśleć, zanim się użyje wielkich słów.

I rzecz ostatnia, o której dziś chcę wspomnieć, to brak wiedzy. Ano tak! Piszą o Polsce i Ukrainie mędrcy wszelkiego autoramentu. O nacjonalizmie, okupacji, banderyzacji, polonizacji, zdradzie, kolonizacji, kompleksie starszego brata, niewdzięczności, autorytarności, chamstwie, obłudzie… Tyle tylko, że pośród olbrzymiego ładunku emocji – negatywnych zazwyczaj – widać w tych tekstach, że ich autorom, delikatnie mówiąc, nieco brakuje wiedzy w temacie. Czy będzie to historia, czy owa nieszczęsna polityka lub sytuacja w państwie, struktury tegoż państwa i ich funkcjonowanie – mamy w tych tekstach do czynienia nie z wiedzą, lecz z mniemanologią. Poza tym, że „szczują” one jednych na drugich, wywołując kolejne fale agresji, tak naprawdę niczego nie wyjaśniają, nikogo nie przekonują. Z brakiem wiedzy powiązany jest też brak empatii. To bardzo ważne. Trauma jednych, kult drugich – jak można to pojąć bez wiedzy? Jak bez zrozumienia (mowa tu nie o zaakceptowaniu, lecz o zrozumieniu! przyczyn) można uniknąć błędów i urazów wzajemnych? Nie można. W mającym więc miejsce mordobiciu brak wiedzy, brak zrozumienia i empatii też odgrywa niemałą rolę.

Niezależnie od, moim zdaniem, sztucznie wywołanego mordobicia, w stosunkach polsko-ukraińskich istnieją jednak realne problemy. Trudne, skomplikowane, nie do rozwiązania za „jednym zamachem”. Wymieniać nie będę – większość je zna. Nie zawsze są to problemy rozwiązywalne, niestety. Wierzę jednak, że część z nich rozwiązać można. A przynajmniej w ten sposób o nie się spierać, by zarówno w Polsce, jak i w Ukrainie nie generować nowych urazów i nienawiści. A mordobicie właśnie do tego prowadzi – rodzi wynikające z nich urazy i nienawiść. Dlatego martwi mnie ta dzisiejsza bijatyka. Martwi mnie, bo na moich oczach marnuje wiele polskich i ukraińskich szans. Martwi, bo rodzi nienawiść. Tymczasem wierzę szczerze i głęboko, że „Kijów, Warszawa – wspólna sprawa!”. Już kiedyś pisałem o czapce i złotym rogu, i z uporem idealisty to powtarzam…

Artur Deska
Tekst ukazał się w nr 21 (289) 17-29 listopada 2017

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

X